Za niespełna 2 miesiące odbędą się wybory parlamentarne. Nietypowo będzie im towarzyszyło referendum. To sprytny pomysł aktualnie rządzącej partii na kampanię wyborczą. W założeniu autorów ma się okazać gamechangerem i faktycznie ma taki potencjał: po ujawnieniu pytań nie ma już żadnych wątpliwości, że aktualna większość parlamentarna nie traktuje nas poważnie i niczego nie potrafi zrobić porządnie.
Referendum ogólnokrajowe
We współczesnych państwach demokratycznych społeczeństwo sprawuje władzę poprzez swoich przedstawicieli. Raz na kilka lat wybieramy naszych reprezentantów do parlamentu, na podstawie programów ich partii, lub częściej ich ogólnikowych deklaracji ideowych. Wytyczamy w ten sposób generalne kierunki, którymi ma się zająć ustawodawca, a szczegóły zostawiamy ludziom, którzy zajmują się tym zawodowo.
To słuszne rozwiązanie. Współczesne państwo, a właściwie jego prawo to niesamowicie skomplikowana machina. Lecąc samolotem nie musimy rozumieć praw fizyki, które powodują, że wielotonowe urządzenie z metalu odrywa się od ziemi, ani elektroniki, która pozwala na precyzyjne przeprowadzenie go z punktu A do punktu B. Wybieramy linię lotniczą, czas, miejsce podróży i liczymy, że, płacąc wraz z innymi pasażerami za bilety, otrzymamy oczekiwaną usługę. W trakcie lotu nie zajmujemy się kontrolą działania samolotu, a pilot nie pyta nas, co ma robić. Jeżeli doświadczenie nie będzie dla nas satysfakcjonujące, to następnym razem wybierzemy innego przewoźnika.
Czasami w funkcjonowaniu państwa zdarzają się jednak momenty, w których należy podjąć fundamentalną decyzję. Taką, w której wybór jest zero-jedynkowy, a rozstrzygnięcie może wpłynąć na losy kraju na pokolenia. Waga takiej sytuacji i jej czytelność uzasadnia odwołanie się aktualnej władzy do głosu obywateli.
Konstytucja
Konstytucja RP przewiduje przeprowadzenie referendum ogólnokrajowego w trzech przypadkach:
- W sprawie ratyfikowania umowy międzynarodowej przekazać organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu kompetencje organów władzy państwowej w niektórych sprawach. Przykładem takiego referendum było głosowanie z 2003 r. ws. przystąpienia Polski do Unii Europejskiej.
- W sprawie zatwierdzenia zmiany Konstytucji RP, dotyczącej jej rozdziału I (Rzeczpospolita, tj. fundamenty ustroju), II (Wolności, prawa i obowiązki człowieka i obywatela) oraz XII (Zmiana Konstytucji)
- W innych sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa.
Warunki przeprowadzenia referendum w pierwszych dwóch przypadkach są czytelne. Trzeci natomiast został określony tak ogólnie, że w praktyce aktualni rządzący mają tu dowolność.
Czy dobrze się czujesz?
Popularne powiedzenie głosi, że nie ma głupich pytań. To oczywista nieprawda, wymyślona by ośmielić uczniów i studentów do aktywnego udziału w zajęciach. Jeżeli jednak masz wątpliwości, czy mam racje, to spójrzmy razem na pytania, na które mamy odpowiedzieć 15 października 2023 r.
„Czy popierasz wyprzedaż majątku państwowego podmiotom zagranicznym, prowadzącą do utraty kontroli Polek i Polaków nad strategicznymi sektorami gospodarki?”
To pytanie zmieniło treść w oficjalnym wniosku o przeprowadzenie referendum, który trafił do Sejmu. Pierwotnie brzmiało:
„Czy popierasz wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw?”
Zacznijmy od tego, że na to pytanie nie da się racjonalnie odpowiedzieć. Nie wiadomo, co należy rozumieć przez „wyprzedaż”. Zgodnie ze słownikowym znaczeniem, wyprzedaż to „sprzedawanie czegoś po obniżonych cenach, np. przy likwidacji sklepu”
Uczciwe postawienie pytania dot. wyprzedaży, wymagałoby poinformowania adresata o tym, co, za jaką cenę ma by być sprzedane oraz jaka jest cena rynkowa.
Manipulacja w pierwotnej wersji pytania nie polegała jedynie na posłużeniu się pojęciem „wyprzedaży”, lecz również „przedsiębiorstwa państwowego”. W tym drugim wypadku, autorzy pytania usiłowali żerować na nieświadomości prawnej adresatów pytania i wprowadzić ich w błąd. Wielu z nas, słysząc o „przedsiębiorstwie państwowym”, pomyśli o Orlenie, PKP czy PGNiG. Tymczasem żadna z tych firm nie jest przedsiębiorstwem państwowym. Lista przedsiębiorstw państwowych liczy 18 podmiotów, z których 6 znajduje się w upadłości, a jeden już w likwidacji. Gdy opublikowano pytanie, w otoczce bohaterskiej walki z grabieżą majątku narodowego, raczej nie stanęły nam przed oczami Zakłady Elektrochemiczne „EMA-BRZEZIE” w Raciborzu czy Warszawskie Przedsiębiorstwo Budowlano-Montażowe. Pełna lista przedsiębiorstw państwowych znajduje się tutaj.
Tym razem jednak media zadziałały w miarę sprawnie i informacja o tym, czym naprawdę są przedsiębiorstwa państwowe stała się publicznie dostępna. Zapewne właśnie to stało się przyczyną zmiany pytania. Nie stało się ono jednak w ten sposób ani trochę sensowniejsze – przeciwnie jest jeszcze bardziej niezrozumiałe.
Posługując się powyższym znaczeniem wyprzedaży, musielibyśmy zagłosować na NIE, w sytuacji, gdy popieramy sprzedaż majątku państwowego, ale po cenie rynkowej, a nie obniżonej. Gdyby w referendum wygrała opcja NIE, to majątek i tak mógłby zostać sprzedany.
Nie wiadomo zresztą, co mamy rozumieć przez „majątek państwowy” – „przedsiębiorstwa państwowe” były chociaż jakimś konkretem. Ta sama wątpliwość dotyczy „strategicznych sektorów gospodarki” oraz „kontroli Polek i Polaków”
Odpowiedź NIE może oznaczać m.in:
- zgodę na wyprzedaż majątku państwowego podmiotom krajowym (np. członkom aktualnej ekipy rządzącej oraz ich rodzinom)
- zgodę na wyprzedaż majątku państwowego podmiotom zagranicznym, nieprowadzącą jednak do kontroli Polek i Polaków nad strategicznymi sektorami gospodarki;
- zgodę na wyprzedaż majątku państwowego podmiotom krajowym lub zagranicznym, prowadzącą do utraty kontroli Polek i Polaków nad sektorami gospodarki, które nie są strategiczne.
Z kolei odpowiedź TAK może oznaczać brak zgody na wyprzedaż majątku państwowego komukolwiek innemu niż podmioty zagraniczne oraz bez jednoczesnej utraty kontroli Polek i Polaków nad strategicznymi sektorami gospodarki. Zakaz wyprzedaży może być więc bardziej restrykcyjny przy zwycięstwie opcji TAK, niż przy wygranej opcji NIE.
Pytanie jest wadliwe, co sprawia, że wynik referendum w tej sprawie nie nadaje się do wyciągnięcia jakichkolwiek stanowczych wniosków.
„Czy popierasz podniesienie wieku emerytalnego, w tym przywrócenie podwyższonego do 67 lat wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn?”
W tym wypadku pytanie również zostało zmodyfikowane w stosunku do pierwotnej propozycji, która brzmiała tak:
„Czy jesteś za podwyższeniem wieku emerytalnego wynoszącego dziś 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn?”
W pierwszej wersji o to było jedyne w miarę sensowne pytanie spośród całej czwórki. W jego treści nie ma manipulacji, natomiast wskazano w niej minimum informacji, pozwalających na odpowiedź, tj. aktualny wiek emerytalny.
Po zmianie wynik nie może referendum nie może przynieść żadnej sensownej informacji. Na NIE może głosować zarówno osoba, która w ogóle nie popiera podniesienia wieku emerytalnego, jak i taka, która popiera jego podniesienie, ale nie do 67 lat.
Z kolei odpowiedź TAK może oznaczać poparcie podwyższenia wieku emerytalnego do 67 lat, ale nie powyżej tego progu. Jeżeli więc ktoś popiera podniesienie wieku emerytalnego do wieku późniejszego niż 67 lat, to nie ma dla niego odpowiedniej opcji. Podobnie jest z osobami, które opowiadają się za zróżnicowaniem wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn.
Wiek emerytalny nie jest kwestią, o której można odpowiedzialnie zdecydować w referendum. Przede wszystkim nie wiadomo o ile, dla kogo i w jakim okresie miałby zostać wydłużony wiek emerytalny. Ocena skutków pozostawienia obecnego wieku emerytalnego lub jego wydłużenia wymaga natomiast dogłębnej znajomości aktualnej sytuacji oraz wieloletnich prognoz dot. sytuacji finansowej, gospodarczej oraz demograficznej. Przeciętny obywatel nie ma takiej wiedzy.
Ma ją natomiast rząd, który w Krajowym Planie Odbudowy pisze wprost:
Jednym z istotnych wyzwań polskiego rynku pracy jest niski wiek emerytalny (K-60, M-65), co, przy
niekorzystnych zmianach demograficznych oznaczać będzie w dłuższej perspektywie pogłębianie się
niekorzystnej sytuacji w zakresie dostępności pracowników.(str. 106)
Istotnym wyzwaniem jest także stosunkowo niski poziom emerytur osób przechodzących na emeryturę po osiągnięciu ustawowego wieku. Ze względu na relatywnie krótki okres składkowy (30-40 lat), wysokość emerytur wypłacanych przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych (ZUS) jest istotnie niższa niż ostatnie wynagrodzenie. Badania prowadzone przez ZUS, jak i niezależne ośrodki badawcze wskazują, że przedłużenie zatrudnienia o kilka lat ma duże znaczenie dla zwiększenia wysokości emerytury (nawet o kilkadziesiąt procent). Sytuacja ta szczególnie dotyka kobiety, ze względu na przechodzenie na emeryturę w wieku 60 lat. (…) Ustawowy wiek emerytalny wzrósł w wielu krajach i obecnie najczęściej wynosi 67 lat. Zachęcanie do późniejszego przechodzenia na emeryturę i wzrost wynagrodzeń osób w starszym wieku to jedno z głównych zaleceń OECD.”
(str. 168)
Celem Polskiego KPO jest m. in:
CSR2 2019 – Zapewnienie adekwatnej wysokości przyszłych świadczeń emerytalnych i stabilności systemu emerytalnego przez podjęcie środków służących podwyższaniu rzeczywistego wieku przejścia na emeryturę i przez reformę preferencyjnych systemów emerytalno-rentowych.”
(str. 82)
Referendum jest więc kolejnym narzędziem polityki pełnej hipokryzji – rząd wie, że należy podnieść wiek emerytalny, ale jednocześnie stymuluje społeczną niezgodę na podjęcie takiej decyzji. Unii Europejskiej obiecuje natomiast faktyczne podniesienie wieku emerytalnego, zamiast zrobienia tego oficjalnie.
Zwróćmy też uwagę, że obecni emeryci, którzy stanowią znaczną część wyborców (7.101.366 wg danych Głównego Urzędu Statystycznego na 2021 r. ) mieliby decydować o kwestii, która ich nie dotyczy, a może mieć ogromny wpływ na jakość życia osób, które obecnie pracują. Nie mielibyśmy chyba wątpliwości, że referendum w sprawie obniżenia obecnych emerytur nie byłoby w porządku?
„Czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską?”
Najgorsze ze wszystkich czterech pytań. Poza manipulacją tak nieudolną, że obraża inteligencję adresatów, apeluje również do rasizmu.
Racjonalna odpowiedź, wymagałaby najpierw znalezienia odpowiedzi na szereg innych pytań:
- Czy odpowiedź NIE oznacza poparcie dla przyjęcia nielegalnych imigrantów z innych regionów?
- Czy odpowiedź NIE oznacza poparcie dla przyjęcia setek imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki?
- Czy odpowiedź NIE oznacza poparcie dla przyjęcia setek imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki?
- Czy odpowiedź NIE oznacza poparcie przyjęcia tysięcy legalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską?
- Czy odpowiedź NIE oznacza poparcie przyjęcia tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z mechanizmem, który nie został narzucony przez biurokrację europejską, lecz przyjęty z zachowaniem odpowiedniego trybu?
- Co należy rozumieć przez narzucenie?
- Co należy rozumieć przez brukselską biurokrację?
Rządzący się nad tym nie zastanawiali, bo nie zakładali, że ktoś może naprawdę chcieć racjonalnie odpowiedzieć na to pytanie. Prawdziwym celem tego pytania jest mobilizacja wyborców, którzy chcą się opowiedzieć przeciwko Unii Europejskiej i wyrazić swoją niechęć do osób z Afryki i Bliskiego Wschodu.
Pytanie sugeruje treść odpowiedzi. Zostało zredagowane w ten sposób, by wymusić odpowiedź NIE. Na sali sądowej takie pytanie zostałoby uchylone.
„Czy popierasz likwidację bariery na granicy Rzeczypospolitej Polskiej z Republiką Białorusi?”
Płot a sprawa polska. Techniczne rozwiązanie zapewnienia kontroli nad przekraczaniem jednej z naszych granic nie jest sprawą o szczególnym znaczeniu dla państwa. Równie dobrze moglibyśmy zostać zapytani o to, jakie samochody kupić dla Straży Granicznej lub jaki typ kamuflażu mają nosić żołnierze, patrolujący granice. To pytanie nie dotyczy kierunków polityki, ale faktycznych narzędzi do ich realizacji – to tak, jakby pilot pytał pasażerów w jaki sposób ma uniknąć turbulencji.
Chochoł
Sposób redakcji pytań referendalnych oraz niesamowita subtelność ich autorów, przywodzi na myśl wielkiego, słomianego misia z filmu Stanisława Barei. Słoma jest tu właściwym skojarzenie, bo pytania referendalne są przykładem techniki manipulacji, znanej jako atakowanie chochoła.
Atakowanie chochoła polega na przypisaniu oponentowi tezy, której w rzeczywistości nie wypowiedział, a którą łatwo nam obalić. Tę technikę stosuje się, gdy brakuje nam argumentów do odparcia rzeczywistego stanowiska oponenta.
Ze względu na swoją efektywność jest ona rozpowszechniona nie tylko w życiu publicznym, lecz również na salach sądowych, a także w życiu codziennym. W tym ostatnim przypadku jest najczęściej stosowana intuicyjnie, a nawet bez świadomości posługiwania się nią. Przykładowo: w konflikcie małżeńskim jeden z małżonków zgadza się na to, by nastoletnie dziecko korzystało ze smartfonu, a drugi oskarża go, że pozwala dziecku na oglądanie pornografii.
Celem pytań referendalnych nie jest zapytanie wyborców o zdanie, lecz zasugerowanie im, że opozycja popiera tezę, kryjącą się w założeniu danego pytania, tj. chce wyprzedać państwowe przedsiębiorstwa, przyjąć nielegalnych imigrantów, podnieść wiek emerytalny i zlikwidować barierę na granicy z Białorusią.
Gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze
No dobrze, ale w sumie po co organizować referendum, skoro opozycji można przypisać dowolne tezy w ramach normalnej kampanii wyborczej? Odpowiedź kryje się w porównaniu zasad prowadzenia kampanii referendalnej z zasadami dotyczącymi kampanii wyborczej.
Artykuł 37 ustawy o referendum ogólnokrajowym stanowi, że kampanią referendalną jest prezentowanie swojego stanowiska przez obywateli, partie polityczne, stowarzyszenia, fundacje oraz inne podmioty w sprawie poddanej pod referendum. Artykuł 47 tej ustawy mówi tylko, że wydatki na kampanie są ponoszone ze źródeł własnych podmiotów biorących udział w kampanii i wyłącza zastosowanie wobec nich przepisów kodeksu wyborczego.
Kodeks wyborczy pozwala z kolei na prowadzenie kampanii wyborczej tylko komitetom wyborczym oraz samym wyborcom. W wyborach do Sejmu i Senatu komitety wyborcze mogą być tworzone przez partie polityczne i koalicje partii politycznych oraz przez wyborców. Nie mamy tu więc stowarzyszeń, fundacji i „innych podmiotów” (np. spółek).
Kodeks wyborczy ściśle reguluje również finansowanie kampanii, wprowadzając limity wydatków, ograniczając możliwość zdobywania środków, a nawet sposób ponoszenia wydatków – środki mogą być gromadzone i wydawane tylko z użyciem konkretnego konta, przeznaczonego specjalnie do tego celu.
Organizacja referendum dotyczącego kwestii, które partia rządząca czyni przedmiotem sporu w kampanii wyborczej do parlamentu jest więc po prostu sposobem obejścia restrykcji finansowych. W praktyce obie kampanie będę nie do odróżnienia, ale formalnie będzie można pompować nieograniczone środki w tę referendalną.
A gdyby nas lepiej i piękniej kuszono?
Ten sprytny plan aktualnej władzy może się jednak nie powieść. Niezbędna w masowej komunikacji prostota przekroczyła bowiem granicę prostactwa. Tak grubo ciosanej manipulacji nie da się nie zauważyć, co ułatwia zadanie przeciwnikom. Z kolei gdybym był targetem tego przekazu, to poczułbym się obrażony.
Dla osób, które nie podzielają mojego optymizmu, na koniec zostawiłem wypowiedź eksperta. Były Prezydent RP, Bronisław Komorowski stwierdził, że nie weźmie udziału w tym referendum, bo to traktowanie obywateli jak idiotów.
Pan Prezydent wie, co mówi – w 2015 w desperackiej próbie ratowania nieudanej kampanii wyborczej doprowadził do przeprowadzenia referendum, które skończyło się spektakularnym wynikiem frekwencji – 7,8%.
Nie mogę się więc nie zgodzić z kimś, kto sam osiem lat temu zakreślił „i”, do którego PiS jedynie dodał teraz kropkę. Przy czym ewidentnie było to „i” rozpoczynające słowo „idiota”. Nie uważam się za takowego, więc nie mam zamiaru brać udziału w tym żenującym przedsięwzięciu.
Maciej Sawiński
adwokat