Popularne powiedzenie głosi, że piekło jest wybrukowane dobrymi intencjami. Jest ono na pewno bliskie sercu jednego z naszych klientów. Były prezes spółek z branży budowlanej został oskarżony o złośliwe i uporczywe naruszanie praw pracowników. A wszystko to przez to, że… wypłacał im więcej pieniędzy niż powinien.
Długi ogon kryzysu
Kryzys finansowy, wywołany krachem na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych w 2008 r. wydaje się już zamierzchłą przeszłością. Temat został przepracowany przez ekspertów, rządy oraz popkulturę. W polskim wymiarze sprawiedliwości czas biegnie jednak zupełnie inaczej i sądy do dzisiaj zajmują się sprawami, które mają genezę w tamtym kryzysie.
Jak nie idzie, to nie idzie
Nie ma działalności gospodarczej bez ryzyka. Możliwość poniesienia straty jest wpisana w istotę wolnego rynku. Żadne przedsięwzięcie nie ma gwarancji sukcesu.
Te proste prawdy są jednak obce polskiej prokuraturze. Gdy wzbiera fala kryzysu, to państwo nie tylko nie wyciągnie pomocnej dłoni, ale często będzie jeszcze podtapiać tonących. Każda niezapłacona faktura nagle świadczy o oszustwie a każda sprzedaż o działaniu na szkodę wierzycieli. Szczególnie narażeni na odpowiedzialność karną są ci menedżerowie, którzy się nie poddają i próbują utrzymać działalność firmy, zamiast złożyć wniosek o upadłość, przy pierwszych problemach z płatnościami.
W taki właśnie sposób działał nasz klient. Zależało mu na przetrwaniu kryzysu i zachowaniu zdolności produkcyjnych. Za najważniejszy kapitał swojej spółki uważał ludzi. Gdy spółka nie miała środków na spłacanie wszystkich swoich należności, priorytetem było dla niego utrzymanie zatrudnienia. Pracownicy otrzymywali na rękę pensje w dotychczasowej wysokości, jednak odbywało się to kosztem odprowadzania składek od ich wynagrodzeń.
W takiej sytuacji oczywiście należy się liczyć z zarzutami popełnienia przestępstw lub wykroczeń karnoskarbowych. Zarzutów naruszenia praw pracowników klient jednak nie oczekiwał.
Proces stulecia
Po wielu latach, gdy działalność spółki była już historią, klient otrzymał niezwykle obszerny akt oskarżenia. Zarzucono mu, że złośliwie i uporczywie naruszał prawa ok. 1.500 pracowników do odprowadzania od ich wynagrodzeń składek na Fundusz Ubezpieczeń Społecznych, Fundusz Ubezpieczeń Zdrowotnych oraz Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych.
Śledztwo trwało tak długo, bo prokurator musiał przesłuchać wszystkich pokrzywdzonych. Zgodnie z aktem oskarżenia te wszystkie osoby miałyby zostać przesłuchane również przed sądem. W realiach polskiego procesu karnego oznaczałoby to proces stulecia. Nie dlatego, żebyśmy mieli do czynienia z jakimś sensacyjnym przypadkiem, budzącym zainteresowanie opinii publicznej – po prostu przesłuchanie takiej liczby osób musiałby się ciągnąć długimi latami, ze względu na terminy sądowe, wzywanie świadków pocztą, urlopy, choroby, usprawiedliwienia itp.
Przestępstwo, którego nie było
Na szczęście dla klienta, w przeciwieństwie do prokuratora, zajmujemy się nie tylko prawem karnym.
Artykuł 218 § 1a kodeksu karnego (k.k.), który był podstawą zarzutu, stanowi, że przestępstwem jest złośliwe lub uporczywe naruszania praw pracowników, wynikających ze stosunku pracy lub ubezpieczeń społecznych.
Ustawa o systemie ubezpieczeń społecznych również nie jest nam obca. Wynika z niej, że ubezpieczeniami społecznym są tylko ubezpieczenia emerytalne, rentowe, chorobowe oraz wypadkowe. Składki na te ubezpieczenia są wpłacane na Fundusz Ubezpieczeń Społecznych. Oznacza to, że składki na Fundusz Ubezpieczeń Zdrowotnych oraz Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych w ogóle nie są objęte art. 218 §1a k.k.
Najważniejsze jest jednak to, że wypłata świadczeń z ZUS nie zależy od rzeczywistego opłacania składek przez pracodawcę. Jeżeli składki były należycie ewidencjonowane, to pracownicy nadal dostaną swoje renty, emerytury czy świadczenia z tytułu choroby, nawet jeśli pracodawca nie zapłacił ZUSowi. Nie płacąc składek nie da się więc naruszyć praw pracowników, o ile pracodawca rzetelnie składał odpowiednie deklaracje.
Okazało się więc, że już z samego aktu oskarżenia, bez konieczności przeprowadzania dowodów, wynika, że w tej sprawie nie mogło być mowy o przestępstwie.
Złożyliśmy więc do sądu wniosek o umorzenie postępowania na posiedzeniu, bez przeprowadzania przewodu sądowego. Wniosek został uwzględniony i sprawa została umorzona. Prokurator wniósł zażalenie, ale sąd odwoławczy podtrzymał rozstrzygnięcie sądu I instancji.
Dobry prawnik to oszczędność
Dzięki naszemu doświadczeniu i wiedzy ochroniliśmy klienta nie tylko przed niesłusznym skazaniem, ale również przed ogromnymi kosztami procesu. Zakończenie sprawy na dwóch rozprawach kosztuje ułamek ceny za obronę w pełnym procesie, gdy rozpraw mogłoby być dziesiątki lub nawet setki.
Jeśli popadłeś w tarapaty i wszystko wskazuje, że czeka Cię długotrwały proces, to sprawdź te podejrzenia u nas – być może dobre zakończenie jest bliżej niż myślisz.
Maciej Sawiński
adwokat